Muszę przyznać, że do tej pory nie wiedziałam o istnieniu tego miejsca… A już tym bardziej o tym, że tak cudowne jezioro, o przecudownie krystalicznej wodzie, znajduje się tak blisko Polski, czyli jedyne 56 km od granicy!

Wiedziałam o tym, że znajduje się gdzieś blisko jezioro Świteź na Białorusi, ale o jeziorze Świtaź na Ukrainie… nigdy nic. Na pewno oczy przysłoniło mi Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie, które obfituje w ogromną ilość jezior i atrakcji, których nie sposób wszystkich zobaczyć i doświadczyć na raz. Za każdym razem, jeśli padał pomysł wyjazdu nad jezioro gdzieś blisko, zmienialiśmy tylko jezioro na inne. I tak jakoś wyszło, że w tym roku zdaliśmy sobie sprawę, że byliśmy już nad każdym…

Z niedowierzaniem ponownie zaczęliśmy śledzić mapę, w poszukiwaniu jakiegoś jeziorka, które mogliśmy przeoczyć. Nagle na naszej mapie pojawiły się niebieskie plamki tuż za polską granicą. Czytamy Szacki Park Krajobrazowy, zajmujący w tej chwili prawie 50tys. ha, około 30 jezior. Tu nie byliśmy nad żadnym!

Natura podróżnika, badacza nowych szlaków jest silniejsza niż my. Przecież nie będziemy w kółko jeździć nad te same jeziora. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę! Nie obyło się bez zabawnych sytuacji ale też zgrzytów, których przysporzyła nam granica.

Najlepsze SPA w jakim byliśmy

Pierwszy nasz spacer nad jezioro, troszkę nas zdziwił… Dochodzimy do brzegu jeziora, a tam albinosi. Co jest grane? O czym jeszcze nie wiedzieliśmy? Co znów przegapiliśmy? A może tak się wysmarowali kremem do opalania? Mają tu takie, co się nie wchłaniają w skórę? W sumie upał był duży i może byli po prostu poparzeni słońcem? Z daleka widzieliśmy tylko białych tubylców. W razie czego poszliśmy dalej i znaleźliśmy kameralną plażę, na której nie było nikogo. Zaczęliśmy zachwycać się przepięknymi widokami i przejrzystą czystą wodą, pogoda była genialna. Nad głowami przelatywały stada wielkich dzikich gęsi, z zarośli wypływały raz dzikie kaczki, innym razem łabędzie z małymi. Ja oczywiście zaczęłam zbierać śliczne malutkie muszelki.

Po południu, po skończeniu pracy zaczęli przybywać na plażę nieliczni miejscowi. Upał zaczynał coraz bardziej doskwierać, więc weszliśmy do wody, żeby się ochłodzić. Zaczepiła nas kobieta, Ukrainka, o imieniu Nelia, która mimo, że często tu przyjeżdża zachwycała się na głos pięknem pogody oraz pływającym niezwykle blisko stadkiem dzikich kaczek. Sama zagaiła z nami rozmowę, słysząc za pewne rzadko nad tym jeziorem polską rozmowę, gdyż zapytała skąd jesteśmy i co nas tu sprowadza. Chłodziliśmy się w jeziorze, miło sobie gawędziliśmy z Panią Nelią próbując zrozumieć ukraiński i nagle ona zaczęła wyjmować z wody błoto i się nim okładać.

Otworzyłam buzię z wrażenia, Daniel wytrzeszczył oczy, a błotko uroczo zaczęło zasychać na jej ciele…

Ukrainka widząc nasze osłupienie zaczęła nas namawiać, żebyśmy zrobili to samo… przecież to samo zdrowie! Aby nas bardziej przekonać, zaczęła nam opowiadać o znajomych, którzy mieli problemy skórne i których wyleczyło cudowne błotko z tego miejsca. Gdy doszła do opowieści o cellulicie, przekonała mnie, zerwałam się pierwsza żeby znaleźć niebieskawą breję. A co tam, raz się żyje ?

Doradziła, jak szukać i gdzie szukać. Gdy mówiła o cudownych właściwościach glinki na wypadanie włosów, Daniel od razu pacnął sobie glinką w głowę ? Niestety zapomnieliśmy spytać, ile razy trzeba te czynności powtarzać, żeby uzyskać widoczne rezultaty. Po opłukaniu niebieskiej gliny z naszych ciał w jeziorze konieczny był jeszcze długi prysznic w kamperze, ze szczególnym naciskiem na szorowanie paznokci szczoteczką… bo glinka wcale łatwo się nie zmywa. Za to, w rekompensacie, uzyskujemy aksamitną skórę o gładkości i miękkości niemowlęcej pupy. Skórę nawilżoną, lepiej ukrwioną, lekko wybieloną. Efekt wow był i morale po nieprzespanej nocy także wzrosły. Połączenie peelingu, z maską do ciała i relaksacyjnym masażem. Jednym słowem spa w przepięknej scenerii. Na dodatek wszystko zupełnie za darmo!

Właściwości niebieskiej glinki

Ten naturalny kosmetyk zawiera cały wachlarz składników mineralnych oraz pierwiastków, m.in. krzem, magnez, żelazo, wapń, glin czy srebro. Jakość niebieskiej glinki rozpoznajemy po odcieniu, im jaśniejsza, tym zdrowsza i bogatsza w cudowne właściwości dla skóry całego ciała: przeciwzapalne, oczyszczające, regenerujące, odżywiające i odmładzające. Działa wygładzająco i ujędrniająco. Zmniejsza widoczność zmarszczek i redukuje cellulit. Łagodzi stany zapalne, a nawet dolegliwości bólowe.

Sprawdza się przy leczeniu oparzeń, trądziku, atopowej skóry, łuszczycy, żylaków, zapaleniu krtani, ucha czy zatok. Poza tym poprawia mikrokrążenie, tonizuje i wyrównuje koloryt skóry. Znalazłam nawet wzmianki, że działa antyrakowo. Natomiast zapoznana przez nas Pani Nelia opowiadała nam o znajomych, którzy leczyli glinką trudno gojące się rany, bóle reumatyczne i problemy z mięśniami.  Udowodnione zostało przenikanie właściwości niebieskiej glinki głęboko w skórę do mięśni, więzadeł i kości. Ma także cudowny wpływ na włosy, zapobiega ich wypadaniu, a także leczy łupież.

I mała niespodzianka na koniec – niebieską glinkę można stosować także wewnętrznie. Otóż w szklance wody rozpuszcza się łyżkę lub nawet dwie niebieskiej gliniastej pasty, lub wyschniętego glinianego proszku i  … po prostu pije. Taka kuracja pomaga przede wszystkim na choroby układu pokarmowego, oczyszcza organizm z toksyn, ale także działa cuda na takie choroby jak: padaczka, migrena, zatrucia, depresja, cukrzyca, nadciśnienie, a nawet bezsenność.

To co tygryski lubią najbardziej, czyli …. jedzenie

Po kąpieli oprócz lepszego humoru pojawił się głód. I nagle nieopodal naszego kampera zaparkowała biała Łada, z którego wysiadło dwoje dzieci, mężczyzna został w środku…w taki upał…?‍♀️ Większa dziewczynka miała na sprzedaż drożdżówki z dżemem lub makiem po 20 hrywien, a młodszy chłopiec wielkie pudło z cieplutką gotowaną, soloną kukurydzą za 30. I drugie śniadanie załatwione, bez ruszania się z miejsca. Kukurydza była wspaniała. Co jakiś czas przejeżdżały także panie rowerzystki, które dysponowały szerszym asortymentem: własnej roboty pączki, drożdżówki, parówki w cieście i suszone ryby.

Następnego dnia, z samego rana nabraliśmy ochoty na kanapki, mieliśmy wszystkie produkty oprócz masła, o którym na śmierć zapomnieliśmy. Przez granicę nie można przewozić nabiału, po drodze zrobiliśmy zakupy na lokalnym targu, głównie warzywa i owoce, ale chcieliśmy spróbować tutejszego masła i chleba, więc mieliśmy jeden na próbę. (Tutaj lubelskie pojezierze wygrywa z najlepszym chlebem w całej Polsce, ba na świecie, ale o tym innym razem). Obozowisko rozłożone, cały majdan wyjęty. Pada decyzja, idziemy na piechotę szukać sklepu. Nie zdążyłam nawet butów włożyć, pod kampera podjechała następna biała Łada, na pierwszy rzut oka mój rocznik ?

Wysiadł Ukrainiec i po ukraińsku zaczął zadawać trudne pytania, nie wiedzieliśmy o co mu chodzi… On spojrzał na polską rejestrację i jego język przekształcił się w zrozumiały już dla nas spolszczony ukraiński. Na słowo „masło” staliśmy już na baczność pod jego bagażnikiem. A jak zobaczyłam masło własnej produkcji, którego nie jadłam od lat, od kiedy babcia straciła zdrowie, miałam świeczki w oczach. Gość miał jeszcze mleko od krowy, domową śmietanę, domowy ser biały, świeże jagody, orzechy włoskie, oraz różnej wielkości suszone na słońcu szczupaki. Zapłaciliśmy 250 hrywien czyli 35 zł : za kilogram masła, 1,5 litra mleka, 0,5 l jagód i dwa małe szczupaki, z dowozem do domu.

Potęga podświadomości? Szczęście podróżnika? Magia?

Do tej pory nie wiem, ale była to przygoda, której wspomnienie już zawsze będzie wywoływało na mojej twarzy uśmiech. Kiedy pomyślę o tym zdarzeniu, widzę siebie jak bujam się obok kampera w hamaku, w pięknej alei majestatycznych topoli, które szumią cudnie uspokajająco… Widok mam na przepiękne jezioro, o przejrzystej wodzie, do którego w każdej chwili mogę wejść i się schłodzić. Nad głową latają takie piękne małe żółte ptaszki, których nigdy wcześniej nie widziałam. Skrzyżowanie sikorki z wróblem, ale bardziej smukłe i koloru tak intensywnie żółtego jaki mają papugi. Ornitologiem nie jestem ale obstawiam, że to pliszki żółte. A jak tylko zgłodnieje przyjeżdża biała łada i spełnia moje zachcianki 🙂

Blisko, a jednak daleko

Jedziemy dalej, chcemy zobaczyć inne miejscówki nad Świtazią. Wychodzi na to, że Daniel znalazł najlepsze miejsce. Z innych stron, nie komercyjnych jezioro jest nieosiągalne kamperem. Oczywiście znajduje się także strona komercyjna, z piaszczystą plażą, na której jest wszystko to co jest nad jeziorami. Sporty wodne, zjeżdżalnie, boiska, trampoliny, kawiarnie, lodziarnie, restauracje, bary. Stragany z jedzeniem, suszonymi rybami, domowym winem, sprzętem do pływania, zabawkami, ubraniami i oczywiście z pamiątkami wszelkiej maści.

Co do sportów są wszystkie, które nie wiążą się z używaniem silników, wyjątkiem jest straż wodna, gdyż jest to Park Narodowy Jezior Szackich. Park obejmuje także inne jeziora, które także odwiedziliśmy. Są one dużo bardziej dzikie, zarośnięte i nie mają infrastruktury turystycznej. Na pierwszy rzut oka wyglądały bardziej na jeziora dla wędkarzy. Tym bardziej, że w jeziorach szackich ryb nie brakuje: są szczupaki, węgorze, liny, okonie, leszcze, sumy, karpie i płocie.

Przyjechaliśmy na kilka dni, także nie zagłębialiśmy w temat innych jezior. Chcieliśmy wrócić do dalszego odpoczynku, nad nowo odkrytym przez nas  jeziorem, gdyż byliśmy wyjątkowo zmęczeni i czuliśmy, że to nie koniec…. największą przeszkodą w dostaniu się nad Świtaź, jest niestety granica.

Przewodnik po Ukrainie:

Ukraina - Darmowe SPA - Świtaź (vlog #34)