Na początku chciałam zmienić to i tamto, ale brakowało mi odwagi, motywacji albo siły. I tak nie zmieniałam nic… Stałam w miejscu i stałam, lata mijały, czasem coś tam pchnęłam do przodu…I nawet jak coś poszło do przodu, to cały czas nie miałam takiej pełnej satysfakcji, bo to były takie małe kroczki. Taka kropla w morzu, moich planów, zamiarów, marzeń. Nawet jak coś zrealizowałam, to w pozostałych sprawach tkwiłam w jakimś dziwnym zawieszeniu i te małe pchnięcia nic nie zmieniały. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że potrzebuję pierdolnięcia!

A było to tak. Po małych pchnięciach, a przed wielkim pierdolnięciem, zaczęłam miewać sny, które zaczęły nagminnie się powtarzać. Nigdy dotąd, nie miałam jednego i tego samego snu, tak regularnie, z taką dręczącą systematycznością. Na początku myślałam, że jestem przemęczona, ale potem zaczęłam się już bać, że jestem o krok od obłędu. Śniło mi się, że ktoś mnie okrada, robi mi krzywdę. Czasem robi krzywdę komuś na moich oczach, ja wtedy stoję i nie mogę wydusić słowa. Jestem przyspawana i głos też mam jakiś taki raz niemy, a raz taki właśnie przyspawany… Nie mogę nikomu pomóc, nie mogę sobie pomóc. Nie mogę się bronić, walczyć, ani nawet wezwać pomocy. I tak mi się to śniło od jakiegoś czasu. Aż w pewnym momencie, bałam się kłaść spać… Albo na wyrost piłam na wieczór melisę. Nie pomagało.

Pewnego dnia przypomniał mi się ten sen w momencie kiedy akurat miałam czas dla siebie (pracując na etacie, wcale nie łatwo było o takie chwile), zrobiłam sobie kawę, żeby pobudzić zwoje jeszcze bardziej, zaczęłam łączyć fakty i wymyśliłam tak: Jestem we własnych snach ofiarą! Nie jestem wolnym człowiekiem, nie dość, że w tak wielu sprawach, jakaś „Góra” decyduje za mnie, to jeszcze jakaś cholera zniewoliła mi sny. Nazwijmy rzeczy po imieniu: Jestem ofiarą losu w najgorszym wydaniu, bo ani nogą tupnąć ani krzyknąć. Dramat. Mój dramat. Na domiar złego, rozgrywający się w mojej głowie. No właśnie, tam nie wejdzie nawet psychoterapeuta, ajałaska, ani nikt. Nikt za mnie tego nie zrobi. Muszę, muszę sama, bo wpadnę w obłęd.

Zmiany są trudne, wywołują strach i niepewność, ale jeśli chcesz czegoś lepszego, MUSISZ znaleźć odwagę.

Coś robię nie tak… Kręcę się w kółko. Myślę, szukam znaków, wskazówek, czegokolwiek. Muszę coś z tym zrobić jak najszybciej, teraz. Zamknęłam oczy, zaczęłam przeszukiwać pamięć, nic. Medytowałam. Kiedy mój oddech się uspokoił, wróciłam do czasu, kiedy byłam zbuntowaną nastolatką. Zobaczyłam siebie w sztruksowych dzwonach, glanach i długim skórzanym płaszczu, który teraz wraca do łask… Gdzie ja go posiałam… Zaraz, zaraz trzymam w ręku książkę, jest wrzesień, naokoło piękna złota jesień. To ten czas kiedy powinnam uczyć się do matury, ale miałam wtedy fioła na punkcie psychoterapii i zamiast czytać lektury, czytałam jakieś prace doktorskie wybitnych psychoterapeutów… Bingo, teraz już wiem po co 🙂 Nie widzę tytułu, ale widzę tekst. Z tekstu wynika, że akurat dzieło to to nie było 😉 i raczej nikogo wybitnego …. Ale nie chodzi o całość i czasem w dziele nic się nie znajdzie, a głupia gazeta, może uratować życie. Ważne żeby czytać i odróżniać ziarno od plew. To był raczej poradnik psychologiczny, z wyświechtanymi frazesami i jednym banalnym zdaniem, ale jakże wymownym, które zapaliło żarówkę w mojej głowie.

„Jeśli kręcisz się w kółko, musisz coś zrobić inaczej”

Nie pamiętam nawet czego dotyczył poradnik, ale potraktowałam to jako znak. Tak! Kto by pomyślał, że to zdanie, znajdzie się wśród moich złotych zasad… na zawsze. Nie potrafiłam przestać o nim myśleć i nie pozostało mi nic innego, jak zrobić cos inaczej, niż dotychczas. Dużo tego muszę. Ale jak mogę, to mogę, i mogę, i nic nie robię. Także, jak chce się coś zrobić, coś zmienić, to można ale lepiej się zmusić i zrobić. Nie ma nic za darmo i bez wysiłku.

Do roboty!
Na efekt musiałam chwilę poczekać, bo kawę trzasnęłam trochę późno wieczorem (ups), ale w końcu usnęłam. Na mój horror długo nie trzeba było czekać. Scenariusz mniej więcej ten sam tylko łotrzyk inny. Zakrada się skubaniec i chce mnie okraść na moich oczach, on wie, że jestem ofiarą… Chce to wykorzystać, chce mnie wykorzystać. Ja oczywiście nogi spaw, w gardle gula, tylko oczy na oriencie mimo, że śpię… chyba jakaś reszta kofeiny dotarła do mózgu i jest… Przypomniało mi się: „Jeśli kręcisz się w kółko, musisz coś zrobić inaczej” i echo: zrób inaczej, zrób inaczej… Poszło łatwiej niż sądziłam, a efekt przerósł oczekiwania nie tylko moje ale i pół osiedla… Ryknęłam na cały Lublin:

ZŁODZIEJ !!!!!!!

Mój mąż wstał z łóżka na równe nogi. Ja spocona jak mysz, siedziałam na łóżku bo nogi też się odspawały i chyba chciałam łotrzykowi nakopać… Ale się obudziłam. Nie ukrywam, trochę żałuję, chętnie zobaczyłabym finał 🙂 i wtedy do mnie dotarło, że czasem małe kroczki nie wystarczą, czasem musisz pójść na całość, skoczyć na główkę, albo chociaż ryknąć  z całych płuc na swoje miasto, bo jeśli tego nie zrobisz, to jesteś sam sobie złodziejem. Tak! To ja byłam złodziejem… Spokojnie to nie schizofrenia.

Jestem złodziejem swojego czasu, swojego życia. Sama siebie obdzieram z własnego ja, z pasji, z wiary w siebie, ze szczęścia. To, że umiem się odnaleźć w pracy, która nie jest moją pasją, nie znaczy, że to jest to, co mnie uszczęśliwi. Wtedy to do mnie dotarło i to z ogromną siłą. Zrozumiałam, że muszę zmienić moje życie o 360 stopni, albo przynajmniej 180, że muszę podejmować decyzje zgodne z moim ja, moje życie prowadzić tak, by żyć całą sobą, a nie tak jak dotychczas, na pół gwizdka. Nie mogę kręcić się w kółko, ani chwili dłużej. Muszę być, a nie mieć. Bo jutro może mnie nie być, a przecież nikt mnie z kinem domowym nie pochowa, auta do trumny też nikt nie zmieści. W złocie teraz też się ludzi nie chowa, bo szkoda i po co mu. Więc po co mi.

Dosyć oszczędzania któryś rok z rzędu na van life, dosyć pracy, która mnie obdziera z twórczości, która gdzieś we mnie kipi i prosi cicho, daj mi ujście…. Dosyć fałszywych przyjaciół, dla zabicia czasu. Dosyć wampirów emocjonalnych, miłych dla wszystkich, wysysających ze mnie energię. Czas na zdrowy egoizm. Asertywność. Czas na mnie. To mój czas. Nie wiem ile go mam, ale w końcu wiem, że jest mój i tylko mój i tylko ja mogę zdecydować co zrobię z resztą mojego życia.

„Kiedy na prawdę zaczęłam kochać samą siebie, uświadomiłam sobie, że emocjonalny  ból i cierpienie, są tylko ostrzeżeniem dla mnie, żebym nie żyła wbrew swojej prawdzie.”

 

Stary idziemy mieszkać do kampera!
Daniel po moim wrzasku doszedł do siebie i już przysypiał, gdy puzzle poskładały mi się w całość. Zaczęłam płakać, prawie tak głośno, jak wołałam złodziej. Ale tym razem nie były to łzy bezsilności, to było uwalniające jak katharsis.
Daniela mój płacz rozbudził na początku zaczął od swojej starej śpiewki. Jeszcze nie mamy tyle oszczędności, dopiero teraz zacznie się u niego w pracy sezon, teraz odłożymy więcej, bla bla bla.

Daniel! Ale my tak odkładamy cały czas i zawsze coś, a to coś tam innego, trzeba kupić to, tamto, coś się wydarzy i kasy jest wiecznie za mało… o dziwo, mimo zabójczej godziny, przyznał mi rację. Faktycznie, hajsu zawsze jest za mało, ale czasu też. Niestety nie przewidziałam jednego, zapomniałam na śmierć… Teraz była jego kolej wyboru kierunku… Poczułam dreszcz, zrobiło mi się zimno, wiedziałam, że wybierze Syberię. Chciałam pierdolnięcia, to mam! I to nawet z przytupem, cofamy się do epoki lodowcowej 😀 I tak tego samego dnia, przestaliśmy odkładać, planować, a zaczęliśmy organizować naszą pierwszą wyprawę do Azji „Kamperem nad Bajkał”, którą rozpoczęliśmy od przeprowadzenia się do zielonego Groszka, na stałe.

Cdn.

Aldona